niedziela, 25 grudnia 2011

Ne Y Taabo

Błogosławionych Świąt Narodzenia Pańskiego!

Joyeux Noel!

Ne y taabo!

Bóg objawił swoją Miłość, która stała się widzialna i dotykalna w Chrystusie Dziecięciu i zamieszkała pośród tych, których On ukochał! „Życie objawiło się. Myśmy je widzieli, o Nim świadczymy i głosimy wam Życie wieczne, które było w Ojcu...” (1 J 1,2).

Doświadczyłam mojego pierwszego Bożego Narodzenia daleko od polskiej tradycji i zwyczajów... Nie czułam świąt do momentu wejścia do Kościoła na „Pasterkę”, która zaczęła się 24 grudnia o godz. 22.00, a skończyła przed 1.00 w nocy... Niesamowite doświadczenie... W tak radosnej, tak pełnej życia liturgii nie uczestniczyłam już dawno... cały Kościół zapełniony ludźmi, głowa przy głowie, wszyscy kolorowo odziani, w czym przeważały stroje z Matką Bożą z Dzieciątkiem bądź ze Świętą Rodziną na rożnych tłach, na głowach fryzury będące prawdziwymi dziełami sztuki – u kobiet oczywiście, mężczyźni krótko ostrzyżeni, na nogach buty wszelkich typów, od klapek począwszy, na modzie włoskiej skończywszy (ale nikt nie miał butów z opon!) - i ten cały tłum rozśpiewany całym głosem! Chwała, Ewangelia i wyznanie wiary śpiewane przy wtórze tam-tamów w ichnim języku moore, prefacja śpiewana z tam-tamami, służba liturgiczna zgrana i działająca jak tryby w zegarku – wszystko równo, bez rozmów, bez niepotrzebnych gestów i kroków – po prostu liturgia na wysokim poziomie, sprawowana w dwóch językach: moore i francuskim. Zachwyciło mnie!
Po Mszy spotkaliśmy się na małym poczęstunku, z colą w roli głównej, a potem poszliśmy wspólnie z nowicjatem pokłonić się Dzieciątku, wylosować urzędy przy żłóbku i odebrać prezenty z rąk przełożonej :) W końcu dostałam materiał z afrykańskim wzorem :) ucieszyło mnie to ogromnie! Chyba uszyję sobie spódnicę!
A niedziela minęła nam bardzo pracowicie, gdyż zgodnie ze wspólnotowym zwyczajem, na obiad był zaproszony nuncjusz wraz ze swoim sekretarzem, więc wszystko musiało być przygotowane elegancko! Ja zaangażowałam się w to, co bardzo lubię – przystroiłam refektarz (czyli jadalnię).
I znów nowy sposób przyjmowania wielkich gości – najpierw cała wspólnota zgromadziła się przy bramie, a kiedy nuncjusz przybył, poszliśmy do pokoju gościnnego poczęstować go – i siebie – małymi przekąskami, a następnie prawie procesyjnie przeszliśmy do refektarza na główny posiłek. Tu muszę dodać, że to nie znajduje się w jednym budynku, trzeba przejść przez podwórko. Robi wrażenie! Nuncjusz – człowiek bardzo radosny i prosty, mimo wielkości swego urzędu. Było bardzo miło i sympatycznie. Kolację jedliśmy już we własnym gronie.
Jutro dzień wolny, choć już nie świąteczny. Tutejszy społeczny zwyczaj daje poniedziałek wolny, kiedy jakieś większe święto czy kościelne, czy państwowe, wypada w sobotę lub niedzielę :)


Wszystkim moim rodakom życzę dobrego i radosnego kontynuowania świętowania na nasz, polski sposób :)

Brak komentarzy: